Wczoraj do pracy a po pracy bardzo szybko do Nałęża i znów rekord padł, tym razem urwałem aż 6 sekund (5:57 vs 6:03). Yeah! Dobrze wróży przed niedzielną wyprawą (o ile pogoda pozwoli :|).
A dziś do pracy główną drogą (Jaworzańską) aż do Zdrojowej. Na bocznych coś robią (chyba kanalizacje) i strasznie rozkopali drogą + mało miejsca bo co kawałek koparka + jakiś inny sprzęt. Po pracy za to do domu (też główną) + podjazd Antyczną (małe ściganko w 5.6 strefie :D) zjazd do Karpackiej i pętla przez Olszówkę Górną do nowo wyremontowanej ul. Gościnnej (w końcu jedzie się fajnie ten odcinek).
Wśród informatyków (ale zapewne nie tylko) często mówi się shit happens. No i taki właśnie shit happens z moim tylnym kołem. A raczej dętkami. Ostatnio 2 kapcie i przewóz roweru do domu autem, dziś - jeden w pracy. Wymiana dętki. Drugi w połowie drogi do domu. Nie ma opcji nie nabijesz ręczną pompką więcej niż 3-4 bary. A jak już, to musisz jechać jak sierota powoli, bo inaczej wpadniesz na kamień i shit happens.
Kupiłem 2 nowe dętki + nowy zestaw łątek. Po każdej szybkiej naprawie (silikonową samoklejącą łatką) będzie od teraz porządne lepienie dętki. Oby to pomogło, bo już jedną nogą byłem w piwnicy po opony 2.1 :/
Kapci było dwóch. Pierwszy przy wentylu (dętka do śmieci) drugi na łatce (odkleiła się). Rower zwieziony furą do chaty, wyczyszczony, wypicowany, hamulce nowe założone - żyleta. Strach hamować teraz ;)