I na deser (czyt. dobicie) Przegibek z Międzybrodzia....
Trasa planowana od dwóch tygodni. Oczywiście jak nie deszcz to wiatr musiał być przeszkodą. W porywach prognozy mówiły o sile 52km/h. Kilka razy mocno musiałem się siłować żeby nie wypaść z drogi. Najgorzej było dojechać z Bielska do Świętoszówki starą drogą na Cieszyn. Boczne podmuchy powodowały wielką niechęć do dalszej jazdy, ale nie ma lipy, trzeba jechać i już!
Z górek do Brennej jechałem z 16km/h cały czas z wiatrem w twarz, później już jechało się lepiej.
Na podjazdach dziwnie. Tętno jakby nie moje... Ledwo do 170bpm dobijało, a zazwyczaj 170 na podjeździe to minimum. W ogóle w upale, gdzie miejscami licznik pokazywał ponad 33 st.C, średnie tętno 150??!! To nie ja.
Najlepiej jechało mi się Kubalonkę (uwielbiam ten podjazd!). Najgorzej Przegibek. Do podnóża super, później niemoc. Oj ale jaka.... wlokłem się 8km/h, straszne to. Glikolu w mięśniach zabrakło... Najlepsze, że ani wczoraj (dzień jazdy), ani dziś, nogi nic a nic nie bolą...
No i 129km to życiówka. Podobnie jak 2153m przewyższenia.
Wszystko byłoby spoko, gdyby... Przy ponad 60km/h strasznie tyłem coś mi buja, na łuku przychamowałem i mało mnie nie wykatapulotwało (no może przesadzam nieco, ale na drugi pas bym wpadł pod auto...).
Dwa razy się zatrzymywałem zjeżdżając do Międzybrodzia i sprawdzałem koło. Nie bije na boku ani w górę/dół. Chyba 7bar ciśnienie to za dużo jak na mnie i po prostu każdą nierówność czuję, a jaka droga wiadomo - pełno fałdów.
Podjazd ze Straconki ciężki, bo nowy asfalt jest i strasznie się koła lepią i hamują. Niemniej czas zadowalający - 25:06 od Orlenu (zapomniałem włączyć przy mostku :/). A z drugiej strony od przystanku PKS przy głównej drodze - 26:14. Też nieźle.
Jest zadatek na niedzielę... a jak nogi dadzą będzie szał! :)
Ogólnie wszystko super git, ale pod koniec chciałem w BB przejechać ulicą Gościnną, a ją teraz robią i się nie dało. Patrze przed siebie czy aby trochę poprowadzić rower i później jechać się będzie dało i... w tym momencie koło mi ujechało na pyle po żwirowym i jakimś patyku. Na szczęście prawa noga się wypięła, ale lewa. Nie zdążyła na czas i pedał przywalił w kostkę dość mocno. W domu okazało się, że skóra jest w kilku miejscach zadrapana, a sama kostka chyba lekko stłuczona. Ale co tam.
Czas podjazdu pobity o 2:30. Nowy rekord to 25:47, chociaż jechało się ciężko i raczej wolno. Myślę, że w sezonie ten czas jeszcze się skróci ;) Ale do rzeczy...
Na jutro planowany z Kubą wstępnie mamy wyjazd na Żar i... Magurkę. Niestety, jak patrzę na prognozy to mam obawy czy uda się wyjechać na trasę ;( ...a poza tym wczoraj miałem zrobić uphill na Przegibek, ale jakoś wyszło inaczej, trzeba było kupić Oliwii nowe buciki i pojechaliśmy do marketu...
Dziś drugi dzień z rzędu sprint na odcinku ok 300m. Wczoraj 51 km/h dziś już niemal 54 km/h na przełożeniu 44x14 (12 i 11 w zapasie). A to wszystko w drodze do pracy z plecakiem i pierdołami w nim :)