Plan minimum jaki sobie ustaliłem to 23 min. Nie udało się, przestrzeliłem o 10 sekund, ale jestem zadowolony (2km jechałem z mega kolką). No i za mocno ruszyłem + na bruku muszę nauczyć się jeździć, bo zawsze za bardzo zwalniam ;)
Całość super zorganizowana. Trasa zamknięta dla ruchu - jechało się bezpieczniej na serpentynach mogąc je ścinać. A wpisowe 20 to żaden majątek, gdy w cenie jakiś żel i izotonik Nutrenda.
Pojechaliśmy przez Szczyrk i Salmopol do Wisły i dalej Ustronia. Następnie prawie 2h mieliśmy do startu więc po mostku kręciliśmy od czasu do czasu kółka. Start poszedł fajnie, spodobało mi się. Powrócę tu za rok.
Po zawodach pojechaliśmy z powrotem przez Salmopol, ale wcześniej zahaczyliśmy o Kubalonkę, na którą Kuba nie wjeżdżał os strony Wisły. Ten podjazd jeszcze poszedł spoko, ale Salmpol męczyliśmy jak nigdy - 10km/h. Dużo wolniej, niż jak ostatnio razem się tu wspinaliśmy, a szliśmy wtedy jak Froome i Contador :P
Było mocno, tempo szybkie, po niekończących się pagórkach (Kęty - Zasole). Cudowny wyjazd. W końcu trochę się poukładało i noga już lepiej. Na zmianach z Ligoty do BB nie gubiłem tempa, a i dałem chyba 3 mocne zmiany. Rewelacja.
Zobaczymy co wyjdzie z tego wszystkiego. Zobaczymy jak przesiadka na MTB na slickach z zeszłego roku (co ciekawe tegoroczna średnia prędkość (na szosówce) niższa od zeszłorocznej na takim właśnie setupie!; co prawda tylko 1 km/h, ale średni wzrost wysokości w tym roku 589m a w zeszłym 430m - więc może to TO - oby!).
PS w samym sierpniu na szosówce - 7 wyjazdów, średni dystans: 68,57 km, ale średni wzrost wysokości: 1.085 m. Musi zaprocentować :-)
Jak mi ktoś powie, że Ochodzita to ciężki podjazd to znaczy że nie zna się na naszych cudownych Beskidach. Kamsznica - 2km nachylenie cały czas 17-20% (a pewnie więcej - nie patrzyłem garmin pokazuje, że maks było 23%).
Z Kamesznicy zjechaliśmy jakoś bokiem do Istebnej i wdrapaliśmy się na Kubalonkę. Tu zaczynały się lekkie problemy, ale z Kubalonki na Stecówkę jechało się dobrze.
Dopiero z Wisły na Salmopol, mimo że czas dobry (drugi życiowy) to jednak podjazd szedł ciężko. Tętno ledwo w 4. strefie, nogi ołowiane, ehh coś jest do nie tak :/
Z Szczyrku do Bielska zaczęliśmy jechać zmianami, do Buczkowic do stacji było ok, po kolejnej zmianie Rafała zostałem w tyle. Do tego 2x na czerwonym stałem w Mesznej i Bystrej, i do BB dojechałem sam. Zmiany przy prędkości 37 km/h to trochę za dużo dla mnie. Nie mam wystarczającej szybkości żeby utrzymać koło. Wyszło to po raz kolejny - Zakopane, Kraków, druga z rzędu Pętla Beskidzka...
Czas wziąć się za interwały i popracować nad tempem!
Jedyny dobry akcent to nowy rekord na Salmopol z Soliska - 18:35, ale jak patrzę na wykres tętna, to nie wygląda to dobrze. Coś za niskie było, chyba to nie był mój dzień :)
Dużo by pisać o planach na ten wyjazd. W skrócie: wybieramy się z Kubą na Równica Uphill 2013. Jako że, Kuba jeszcze szosą nie był na tym szczycie, planowaliśmy wspólny wyjazd od kilku tygodni. Temat zarzuciliśmy Darkowi, z którym rok temu byliśmy na Krowiarkach - trzeba utrzymywać znajomości, a co!
Po zeszłotygodniowym Krakowie, napisałem Kubie "Równica calling!" Okazało się, że szybciej to zrealizowaliśmy niż nam się, chyba, śniło. Darek w środku tygodnia rzucił temat, że możemy jechać w niedzielę.
Problemem była pogoda. Pod koniec tygodnia, jak wiemy, pogoda się zchrzaniła strasznie. Na szczęście w niedzielę miało być ładnie od świtu. W związku z tym, Kuba odpuścił mtb i postanowił pokręcić szosowo. Z racji dalekiego dojazdu kompana - przenieśliśmy start z 6:30 z Buczkowic na 7:30. Mimo zmiany, obawy o dobre warunki atmosferyczne cały czas nie dawały nam spokoju. Niby prognoza mówiła bez deszczu, ale chmury były takie, jakby zaraz miało lunąć.
Udało się. Szczyrk i Salmopol przejechaliśmy gadając. Zjazd do Wisły i już był większy ruch, więc trzeba było jechać sznurkiem. U stóp Równicy, potwierdziliśmy miejsce startu, a następnie ruszyliśmy cały odcinek planowanego Uphillu. Cała trójka jest raczej zainteresowana startem, przynajmniej Kuba i ja na 100%, Darek chyba też pojedzie ;) O dziwo dziś jechało mi się jakby z luką pamięci. Nigdy jeszcze ten pojazd nie minął mi tak szybko. Tempo mocne, ale Kuba okazał się nie do złapania. Na szczycie, przy Schronisku, strzelam że miałem stratę minuta/półtorej. Po prostu nie szło kolego dziś dogonić... (czasu niestety nie liczyłem dziś, ale było coś około 20 min - a mógłby być rekord, bo najlepszy zmierzony czas mam 20:59 ;(). Na szczycie mała przerwa bufetowa i jedziemy z powrotem. Szybko, bo znów się chmurzy. Ale już na wlocie do Wisły świeci słońce i jest tak ciepło, że robimy postój na rozbieranie nogawek/rękawek. Ot, pogoda zmienną w górach jest.
Mega mocny powrotny Salmopol. Przycisnęliśmy z Kubą mocno od zatoczki. Na szczycie byliśmy ja 21:05, Kuba kilka-kilkanaście sekund za mną. Cały podjazd jechaliśmy mocno. Sprawdziłem w Garminie w Training Center i wykres jest niesamowity. Efektem jest urwanie 4:48 (tak! 4 minuty 48 sekund!!!) z poprzedniego mojego najlepszego czasu. Nowy rekord: 21:05. Masakra normalnie. Masakra :-)
Mieszkając jako dzieciak w Oświęcimiu, wtedy jeszcze jeżdżąc na rowerze (później kilka lat przerwy), chciałem pojechać do Krakowa na rowerze. Niestety towarzystwo się wykruszało, a mając ok 15-16 lat samemu nie chciałem tej trasy pokonywać.
Można powiedzieć, że marzenie udało mi się spełnić, po kolejnych 16+ latach :P ale lepiej późno niż wcale ;)
Pomysł rzuciłem Pawłowi, był chętny. Następnie zapytałem Kuby czy by nie pojechał z nami, jako że się wybieramy do miastu Kraka. Także był chętny :) Drugi Kuba jednak niedomagał i odpuścił wypad...
W sobotę wieczorem okazało się, że dołączy do nas Kamil. We czterech to już fajna jazda, czym więcej tym lepiej przecież ;)
Niestety do końca nie wiedziałem, czy jako pomysłodawca pojadę :( W sobotę rano obudziłem się z masakrycznym bólem gardła, nic nie szlo przełknąć ani śliny ani jedzenia. Znów jakaś infekcja się przyplątała. Wieczorem dałem chłopakom znać, że rano o 5. dostaną cynk co ze mną. Rano w niedzielę okazało się, że jest lepiej, mimo że nie super. Ryzykuję, bo nie będę czekać kolejne 16 lat na okazję :P
Pojechaliśmy. Zwiedziliśmy rynek, nawet w serwis-mana się bawiłem - guma, przez jakieś mikro szkiełko, które lekko przedarło się przez stalowy oplot opony.
Zjedliśmy obiad w Kwadrans Lunch Bar i ruszyliśmy w drogę powrotną. Jako że, gardło dawało o sobie znać, zacząłem minimalnie tracić na prostych, ale tempo było piekielne. Niemniej śladu po środowej nodze, kiedy to na Przegibek wykręciłem rekord, nie było :(
Z Krakowa do Bobrka zajechaliśmy w niecałe dwie godziny! Masakra :) Wcześniej wcale nie wolniej, z Bielska-Białej do Skawiny do tabliczki Kraków - równiutkie 3 godz. jazdy!
Dzięki chłopaki za super wyjazd!
Ewenementem jest tętno. Zawsze wysokie a tu - na całej trasie strefa pierwsza - 4:49 h, druga - 2:04 h. Pozostałe w sumie - 38:18 minut! To coś niebywałego. Ale chyba dobrego ;)
Wracając postanowiliśmy któregoś dnia zdobyć je z drugiej strony. Jesienią Kuba rzucił, że przy okazji można by objechać Babią Górę. Ja dodałem, że skoro będziemy tak blisko, to może zahaczymy o Zakopane. Ot i tak zrodził się plan na wyprawę życia (jak na razie) ;)
Start z Bielska o 6:00 nie był problemem, od miesiąca co niedzielę o tej godzinie kręcimy szosowo m.in. z Pawłem.
Główna zbiórka zarządzona była w Żywcu o 7:00. Dojechaliśmy z Bielska szybko DK69 - 40 min i średnia ponad 29km/h :)
Po 7 ruszamy w dużej grupie do Korbielowa. Po nieco ponad godzinie jazdy przekraczamy granicę. Cel Namiestowo i dalej do Chochołowa. Po drodze z Kubą i Sebastianem, który jedzie nieco wolniej, ale mając za cel przejechanie 500km tego dnia(!) zostajemy nieco w tyle. Okazuje się, że reszta pojechała przez most w Namiestowie, a my prosto. Dopiero na końcu zbiornika(jeziora?) okazuje się, że nieco się rozjechaliśmy. Szybko wracamy, ale ekipa nie czeka na nas, Paweł ciśnie do przodu, co powoduje rwanie peletonu...
W końcu się spotykamy i ruszamy razem, ale nie na krótko. Znów tempo za szybkie dla niektórych. Zabieram się z pierwszą grupą, ale na hopkach przed Chochołowem odpadam (nienawidzę hopek, najgorsze co może być!). Do Polski wjeżdżam sam. Nie wiem jak daleko za i jak daleko przed grupami. Telefon nie może wyszukać sieci, słowacka coś nie łączy. Lipa. Ale niebawem zza górki wyskakują Kuba (k4r3l) i spółka. Z nimi kontynuuję jazdę. W Chochołowie przy sklepie robimy nieco dłuższy postój. Uzupełniamy picie, jemy słodkości, podziwiamy owieczki i dalej zasuwamy do Zakopanego.
W Zakopanem pod Krupówkami jemy obiad. Jak się okazało, nie siadł memu żołądkowi za dobrze. Albo kapusta kiszona + cola + upał to zły pomysł, albo obiad był kategorii C. Po obiedzie ruszamy w stronę Hali Szymoszkowej i tam wyjeżdżamy na Gubałówkę. Podjazd katorga! Upał, słońce świeci na max, pot się leje a my jedziemy 16% przez ponad 1 km. Mało się nie przegrzałem, bo już miałem gęsią skórkę na rękach... Na Gubałówce masakra, makabra, szok. Ludzi tyle co na krakowskim rynku x10 chyba. Ot "byłem w górach" ;)
Następnym celem wyprawy jest Ząb, na szczęście tylko zjeżdżamy. Jest bardzo stromo, ale Kuba (jakubiszon) ostrzega przed ostatnim zakrętem. Zatem jadę bardzo wyczulony. Na końcu stawki. I tak nie lubię szybko zasuwać na zjazdach ;)
Po zjedzie peleton ewidentnie się rwie. Jako że trójka z Bielska pojechała z przodu, postanawiam ich gonić, żeby nie zostać samotnym Bielszczaninem w drugiej grupie. Głupio to wyszło, ale musiałem tak zrobić :/
Jakoś docieramy do Czarnego Dunajca. To w tych okolicach zaczynam odczuwać obiadowy problem. Mam wzdęcie jakieś takie wielkie, że wyglądam jak kobieta w 6 m-cu ciąży ;) Jedzie się okropnie ciężko...
W Jabłonce wpada 200km. Lekki kryzys psychiczny, spowodowany niestrawnością, trwa może ze 2km. Dalej jakoś jadę.
Krowiarki pokonujemy względnie lekko, podjazd jak od Zawoi - nie robi wrażenia. No może poza tym, że najazd długi...
W Zawoi robimy przerwę w sklepie i później na stacji benzynowej w celu skorzystania wc ;) (niestety problemy rozwiązane połowicznie i dopiero krople w domu pomogły).
Przysłop ciągnie się strasznie. Nie jest ciężki to podjazd, ale dziurawa droga robi swoje. Na szczęście 1,5 km jakoś pokonujemy i później mamy już niemal z górki. Postanawiamy jechać przez Ślemien, ale Piasek po raz kolejny tak ciśnie, że mija znak :P Tym samym jedziemy całą drogę do Żywca DW946.
Stamtąd do Tresnej i Międzybrodzia. Przegibek to masochistyczna wisienka na torcie. 16:38 mówi samo za siebie. Na oparach jadę, bo co wypiję/zjem to mi niedobrze. Na szczęście pozostaje już doskonale znany mi zjazd do Straconki i ostatnie 10km pokonuję już z myślą o gorącej kąpieli ;)
Ogólnie wypad SUPER. Niesamowity. Epicki.
Dzięki chłopaki! Mam nadzieję, że niebawem znów będzie dane nam razem pokręcić.
Nie mogą być dwa wyjazdy best ever, więc ten tylko almost best ever ;)
Kolejny super, extra, rewelacyjny, wymarzony wypad szosowy. Ekipa z niedzielnych poranków jest niesamowita. Będę z nimi kręcił tak często, jak się będzie dało. Jedyny minus to wstawanie po 5., żeby o 6. być na miejscu zbiórki. Ale późniejsze godziny wynagradzają brak snu :)
Super pomysł mieli chłopaki. Wyjazd o 6, tak żeby po 10 być w domach i spędzić resztę dnia z rodzinami. To jest coś co mi najbardziej pasuje, nie rozumie jak można zaniedbywać najważniejsze osoby myśląc tylko o swoim "hobby".
Wyjazd w składzie Paweł, Tomek, Józek, (zapomniałem imienia) i ja. Jechało się wybornie.
Józek (lat chyba ponad 50) i kolega "bez imienia" to, można rzecz, "PROsi", jak idą pod górę to jak Contador i Froome :) Ja dziś na podjazdach byłem trzeci ze spoooooorą stratą do dwójki, ale nie wielką przewagą nad pozostałymi towarzyszami. Trzeba kręcić mocno i więcej, żeby dwaj Amigo tak nie uciekali :)
HR * zone 1 - 46km * zone 2 - 32km * zone 3 - 11km * zone 4 - 13km * zone 5 - 1km
Best ever, bo dużo podjazdów (pagórków) - 4 miały po 16% nachylenia na kilkudziesięciu-kilkuset metrach! Do tego super widoki i boczne drogi, czyli mały ruch.
Jedyny minus to wyjazd o 6. rano, trzeba było wstać po 5. Organizm nie przystosowany i się męczył do ok 8 rano. Po tym czasie wszedł na właściwe obroty ;)
Ostatecznie okazało się, że średnią wykręciliśmy 26,3 km/h. Co jest niezłym wynikiem :-)
Na wycieczkę zaprosił Paweł, a pojechał z nami (pan) Józek. Gość chyba grubo po 50. a pod górę szedł jak Alberto :o
Dzień wolny trzeba było zacnie wykorzystać. Pomysł od kiku dni w głowie się rodził - albo góry (a) Kocierz, Żar, Magurka, albo góry (b) Magurka, Salmopol, Zameczek, Równica. Wczoraj wpadłem na inny pomysł.
Wszystko super cacy, ale... 1. o to chodziło, żeby przjechać grubiej ponad 100km; wyszło, że szyja boli przy dłuższej jeździe (poszukam odpowiednich ćwiczeń) 2. zjarało mi łapy ze hohoho, teraz sie smażą z gorąca od wewnątrz :D 3. prawie zaliczyłem zgon w drodze powrotnej, reanimacja w Łodygowicach (przy krajowej 69) - pół paczki skittles + pół bidonu wody + 5 min recovery = można było jechać dalej :D (tu podziękowania dla Kuby, którego rozmowę z Kubą podłyszałem w czasie wyjazdu bbRiderz - co prawda mowa była o snickersach i coli, ale jadłem co miałem pod ręką :P)
PS pod Targanice mało nie zszedłem (z tego świata) HR na końcówce 191 (co wg 220-wiek jest o 5 za wysoko :D) Ten podjazd + chwilę później Kocierz załawiły mi dziś nogi i do Korbielowa jechałem tempem furmanki pełnej węgla... ;(