Miał być wyjazd na Magurkę, ale było późno, a kolega z korpo mhylinksi dziś zagadał, że coś mało jeżdżę po górach - to wymyśliłem wypad na Kozią Górę. Sam podjazd jest w miarę szybki - niecałe 20 min z Błoni.
Wcześniej zaliczyłem podjazd pod kolejkę na Szyndzielnię wzdłuż całej Armii Krajowej. Tu jechało się dobrze (jeszcze). Później powrót i zjazd do Olszówki, stamtąd na Błonie przez las. Tu też było dobrze.
Źle się jechało na Kozią. Bardzo źle. Kamienie, żwir, eh.... na domiar wszystkiego chwila nieuwagi i musiałem się wypiąć z spd. Na ostrym i stromym zakręcie, z najlżejszym przełożeniem.... I za cholerę nie szło ruszyć. Trzeba było podprowadzić sprzęt 5m wyżej... wstyd normalnie, no!
Umocniłem się w przekonaniu, że mtb jest nie dla mnie, i że zdecydowanie wolę szosowe podjazdy...
Teraz trzeba będzie polować na jakąś okazję posezonową i w końcu kupić szosówkę... ;)
Szybki wypad do Jaworza Nałęża. Mój klasyk. Rekordowe tempo - drugi raz w tym sezonie (i w ogóle) średnia przekroczyła 27 km/h. Pewnie dlatego, że było już lekko późno, a małą Oliwkę trzeba było dziś wykąpać po 20, więc lekko mówiąc dawałem z siebie jakieś 90% mocy :D
Jechało się super, ale przypomniałem sobie czemu nie lubię jeździć wieczorami... Otóż, moi mili, ilość muszek na moim stroju osiągnęła nieskończoność. Chyba ;)
Do pracy, a z pracy do Korala bo cos mi zaczelo w piatek strzelac w korbie/suporcie. Dlatego tez, posrednio, w weekend odpuscilem wojaze.
Pod koralem wyprzedzil mnie jakis ty. Nie wiedzial chyba, ze ze mna lepiej nie zadzierac ;) Na domiar wszystkiego, on sie "zmiescil" na zielonym swietle w gore, na Karpacka, a ja utknalem na czerwonym. Mial, kolarz jeden, z 200m przewagi nade mna (a jest pod gorke nieco - do 2-5% nachylenie). Ale jakies 200m dalej byl juz moj ;)
Ot takie dowartosciowanie sie po pracy :D
PS to chyba wczorajszy finisz Andy Schlecka na Tour de France spowodowal we mnie taka potrzebe przycisniecia pod gorke ;)
Dzięki jeremiksowi wiedziałem, że da się zjechać z Kocierza do Łękawicy.
Pętla mocno po górkach. Pierwotnie w zamyśle (rok temu już) miał być w drodze powrotnej podjazd na Żar. Ale byłem tam we wtorek, więc dziś spasowałem.
Tempo super. Średnia 21.85 na MTB to całkiem niezły wynik, biorąc pod uwagę, że jak o 10:20 wyjeżdżałem z domu na termometrze w słońcu miałem 34 st., a na Kocierz wgramoliłem się w samo południe.
Kryzys. Krótki kryzys złapał mnie na podjeździe na Przegibek (powrót) i na kilkaset metrów zrzuciłem na małą tarczę z przodu, a prędkość spadła do ok. 8km/h. Szybko się jednak pozbierałem, odpocząłem na dużej kadencji z małym obciążeniem, i pojechałem żwawo dalej ;)
(Mocno subiektywne) oceny. Przegibek od Bielska - trudność 3/5 (za długość podjazdu) Targanice z Porąbki - 4/5 (za stromiznę - chyba tak samo ciężką jak na Magurce Wilkowickiej) Kocierz od Targanic - 4/5 (niby 8% ma nachylenia, ale ciągnął się strasznie długo ten podjazd) Przegibek od Międzybrodzia - 3/5 (za długość).
chociaż żar wcale specjalnie nie lał się z nieba...
Miała być pętla Bielsko-Przegibek-Targanice-Kocierz-Żar-Przegibek-Bielsko, ale nici z niej wszyły (drugi sezon z rzedu). Wczoraj pogoda była bardzo niepewna, co zaowocało nawałnicą około 15-16. Dziś, z kolei, rano wyczytałem u jeremiksa, że nie przejezdna jest droga z Kocierza w stronę Żywca. Zrezygnowałem - nie chce się męczyć jadąc po dziurach, a właśnie ponoć z tego powodu zamknięta (po powodzi). A rok temu, no cóż - rękę złamałem. Więc poczekać pewnie będzie trzeba kolejne 365 dni ;)
Wybrałem zatem opcję "light 0%" :D Bielsko - Przegibek - Żar - Przegibek -Bielsko. W sumie planowałem ją w długi majowy weekend, ale wtedy pogoda nie pozwoliła na wojaże. Dziś zresztą też nie za ciekawie było rano, bardzo się pochmurzyło nad właśnie tamtymi rejonami. Zaryzykowałem - opłaciło się.
Podjazd pod Przegibek, ciężko. W zasadzie czasowo super - znów coś koło 28:30, ale nogi kręciły się okropnie ociężale. Tak, że momentami myślałem, jak ja wrócę ;)
Po zjeździe już było lepiej. Może to zasługa słońca, które pojawiło się w momencie jak dojeżdżałem do głównej drogi w Międzybrodziu Bialskim. Słonko towarzyszyło mi cały podjazd na Żar (761 m n.p.m.). Sam podjazd nie jest jakoś ciężki, ale ciągnie się niesłychanie ;) Chyba tylko w 2. miejscach zrzuciłem na najmniejszą zębatkę z przodu, by dać na chwilę odpocząć mięśni (zmniejszyłem obciążenie kosztem większej kadencji).
Na górze kilka zdjęć zrobiłem, wykonałem też telefon do żony po info jak sytuacja meteo w Bielsku. Okazało się, że "bardzo się chmurzy" więc stwierdziłem - trzeba się brać ;)
Zjazd spokojny (nie lubię szybko zjeżdżać, mam kilka złych wspomnień, najważniejsze że najtragiczniejsze z nich - związane właśnie z Żarem - nie dotyczy bezpośrednio mnie). Z Czernichowa szybko do Międzybrodzia B. i odbicie na Przegibek. I tu niespodzianka (kurza twarz). Wiatr w czoło :o Ale się jakoś zmobilizowałam, poprawiłem na siodełku, zmieniłem przełożenie i jazda do domu.
I teraz najważniejsze. Pod Gemini w Bielsku byłem po równych 2:42, co jest niemal równe z tempem feels3. Niestety do domu dojechałem 9 min później, bo musiałem podskoczyć do żony, spacerującej z naszym maleństwem, po klucze od mieszkania - więc trasa była nadrobiona jakieś 2-3km. Czyli tempo niesamowite, zważywszy że wcale nie cisnąłem do przodu jakoś specjalnie, myśląc, że do Beskidu Małego zawitam jeszcze w tym tygodniu (Traganice i Kocierz czekają, a dziś czasu na nie już nie było).
Na koniec bonus. Rok tą podobną trasę przejechaliśmy z kolegą w 3:28. W tym roku przejechałem ją solo niecałe 37 min szybciej! Kosmos!
Lekki rozjazd po mocnym piątku, przed bardzo mocnym poniedziałkiem (mam nadzieje, bo prognozy pogody są do bani). W zamyśle miało być lekkie kręcenie z max 20km/h. Udało mi się tak przejechać połowę trasy, późnej nie wytrzymałem i doszła prędkość do 27km/h, ale bez użycia blatu, więc kadencja wysoka i obciążenie małe.
OK od najmniej przyjemnego może - dziś odliczając godziny do tygodniowego urlopu, który zaczynam w poniedziałek (a właściwie już zacząłem), zdałem sobie sprawę że mija dziś dokładnie rok od mojego wypadku, w którym ucierpiała ręka lewa (złamana została, dla ścisłości). Wnioski wyciągnąłem - jeżdżę ostrożniej (zero zaufania dla innych uczestników ruchu), ale też jeżdżę szybciej...
Dzisiejszy wypad, trasa wokół Jeziora Goczałkowickiego, miał być kolejnym sprawdzianem - poprzedni rok vs obecny. I po raz kolejny jestem w domu szybciej, zaczęło się miesiąc temu od pobicia czasu na Salmopol i z powrotem. Następnie, nie tak daleko wstecz, we wtorek na dystansie 60km osiągnąłem rekordową średnią - ponad 26km/h.
Dziś ustanowiłem kolejny rekord (śmiem przypuszczać, że już nigdy nie pojadę szybciej niż dziś...). 72 km pokonałem, ze średnią 27.87 km/h. Ta wycieczka będzie już zawsze odniesieniem, jak za młodu jeździłem ;) I to wszystko na rowerze MTB z kołami 2.1". Co mnie cieszy dodatkowo, jeden ze znajomych na bS, przejechał podobną trasę na szosówce ze średnia 27.14. Może warunki nie były inne, ale możliwości osiągania prędkości na MTB i szosówce są całkiem inne.
Sama trasa super. Jechało się rewelacyjnie, chociaż niemal cały czas pod wiatr (jak to możliwe?!) Średnią po dojechaniu na zaporę (przez Mazańcowice) była oszałamiająca - grubo ponad 29km/h - a muszę przyznać, że się oszczędzałem "na później".
Od 40-50km jakiś klient siadł mi na kole i wykorzystywał perfidnie osłonę przeciw wiatrową, ale nie szło go zgubić. Jazda z prędkością ponad 33km/h trochę mnie zmęczyła i jak odbił w bok, ja pojechałem dalej prosto - przez Rudzicę do Jasienicy. Nie przejechałem 500m, jak nagle prędkość mi "spadła" do 13km/h. Okrzyknąłem to na szybko, największym kryzysem jaki miałem "w karierze". Okazało się później, że nie zauważyłem iż zaczął się jeden z podjazdów (widać na profilu poniżej ok 50km), podjazdów które się mnożyły jak grzyby po deszczu aż do Jasienicy. Po prostu w ferworze walki (próby zgubienia intruza) przegapiłem/nie zauważyłem punktów odniesienia i wydało mi się, że jestem dalej na płaskim :D
Owe górki tak mnie zmęczyły, że chciałem skrócić nieco powrót do domu (o jakieś 5km i kilka podjazdów). Ale wtedy przypomniało mi się co powiedział kiedyś Lance Armstrong - Ból trwa tylko chwilę, rezygnacja pozostaje na zawsze. Nie zrezygnowałem, i wiem że jakbym wymiękł nie darowałbym sobie tego ;)