Nigdy dotychczas tak nie cisnąłem na podjeździe, tak jak dziś. To był ten dzień, który na długo zapamiętam :-)
Na Równicę (885 m n.p.m.) planowałem powrót tego roku jeszcze minimum jeden raz. Ostatnio jechało się strasznie (35 st. w słońcu w południe...)
Dziś wybrałem się z Pawełem, który leczył się po przebytej chorobie będąc jeszcze, hmmm mocno zaziębiony.
Nie wiem czy to było powodem (zapewnę był słabszy, chociaż jak się zarzeka: W efekcie pod Równicę wytoczyłem się chyba ze średnią 300W co jest naprawdę sporym wynikiem jak na mnie.), czy może dziś był mój dzień, ale na Równicę wjechałem co najmniej 6 min szybciej niż ostatnio (25:28).
Dzisiejszy czas podjazdu - 20:59 (od znaku Równica na końcu ul. Sanatoryjnej w Ustroniu). Od rozstaju dróg (początek bruku) - 17:47.
Niesamowite, że cały podjazd jechałem za Pawłem (może kilka razy przed nim na krótko), że jak mi odjechał - dałem radę go dojechać. Super! Jak dla mnie bomba i myślę, że to rehabilituje mój zeszłoroczny uphill na Równicę.
W efekcie na szczycie zameldowaliśmy się równo - czas mierzę na białej linii przy punkcie poboru opłat za parking.
Powrót MTB. Jak to Paweł, ciągnie w teren, a jak jakoś co roku jesienią kuszę się na mtb w naszych Beskidach. Z Równicy zjechaliśmy szlakiem pod Orłową (nawet przyjemnie - tylko raz wymiękłem na kamieniach) i stamtąd szutrową drogą do Brennej. Tu zrobiliśmy krótki pit-stop na kawę i dalej przez Jaworze, lotnisko w Aleksandrowicach do Bielska, na os. Karpackie ;)
PS tym samym, dziś wykonałem zamierzony kilometraż na ten sezon - 2500 w nogach, aż miło. Teraz trzeba będzie "dobić" do 3000 km (albo i więcej) ;)
Chcąc, nie chcąc, bo auto okazało się nie nadaje się do jazdy :( Strzeliły jakieś przewody i zajechałoby pompę... Kolejne wydatki... a rower taki tani w eksploatacji ;)