Runda krótka (brak czasu): Bielsko-Biała - Mazańcowice - Międzyrzecza (najpierw Dolne, później Górne) - Bielsko-Biała (w tym przejazd przez Wapienice i Jaworze).
Trasa pagórkowata, z jednym podjazdem nieco ponad 7km (1-3%). Jeden krótki podjazd 10% (ok 500m) w Międzyrzeczu Górnym.
PS kolejna setka wpadła (już >1100 km w tym roku) i szanse na 1500 jak najbardziej realne ;)
Do i z pracy. Podjazd rano ~100m wzniesienia na 5km, co daje średnio 2% nachylenia (max 8-9%) - tak, że pobudka na całego. Powrót w większości zjazdowy.
Miało być rozjeżdżenie nóg po krótkiej, dwudniowej, przerwie a wyszła jedna wielka KASZANA (bez urazy dla smakoszy, do których z pewnością ja się NIE zaliczam).
Planowałem mały tour po pagórkach w okolicach Olszówki i Cygańskiego Lasu w Bielsku-Białej, ale czarne niebo zwiastowało rychłe oberwanie chmury. Postanowiłem nie igrać z pogodą (w tym roku 3:1 dla mnie w starciu z chmurami deszczowymi) i wrócić do domu. Po wjechaniu na osiedle dziwnym cudem niebo stało się błękitne... Niestety, ale motywacja w tym momencie ażeby wrócić na trasę była bliska zeru, zważywszy na chłodzący się w lodówce napój chmielowy :D
PS tytuł postu nawiązuje do pamiętnego artykułu z pewnego dziennika ;)
Wymyśliłem sobie, że po raz trzeci wjadę w tym sezonie na Przełęcz Salmopolską (934 m n.p.m.). Jest to, jak pisze Michał Książkiewicz - bardzo znany i ceniony przejazd, uważany niegdyś za trudny i wymagający podjazd szosowy.
Podjazd ten, mimo że bardzo wymagający, przypadł mi do gustu. Ma w sumie (ode mnie z domu) 25 km. Kilka pagórków po drodze, by od jedenastego kilometra cały czas piąć się w górę...
Dzisiejszy wypad był dodatkowo utrudniony przez żar lejący się z nieba. Temperatura w słońcu wynosiła ponad 42 stopnie! Dobrze, że na podjeździe nieco wiało, i nie ważne że od czoła.
Profil podjazdu od Buczkowic (gdzie na rondzie skręcamy do Szczyrku):
Miało być piękne 38km po wioskach okalających Bielsko, ale awaria w pracy wymagała mojej ingerencji, więc czas uciekł. Szybka zmiana planów i wyszło Tour de Olszówka - oprócz dojazdu do Zapory w Wapienicy, krążyłem po Olszówce Górnej i Dolnej. Pod górkę, z górki i znów pod... ;)
Nadzwyczaj dobrze dziś się jeździło - mały ruch, pod koniec przyjemny chłód na zjazdach... I to samopoczucie. W końcu nie pamiętam kiedy ostatni raz przejechałem 1000km w jeden rok - chyba jeszcze w czasach szkolnych, z 10 lat temu :o Chociaż oczekiwanie na ten tysięczny "kaem" strasznie dłużyło drogę ;)
Kolejny milestone - 1500 do końca września, a później zobaczymy. Plan roczny 2000km chyba przepadł w momencie złamania ręki, chociaż kto wie... w myśl "nigdy nie mów nigdy" ;)
(chyba) Ulubiony podjazd w Beskidach - Przełęcz Przegibek (663 m n.p.m.).
Podjazd ten lubię, gdyż: * jest blisko domu (na szczyt nieco ponad 11km) * podjazd zajmuje mało czasu (około 30 minutowy) * jest względnie krótki (około 7.3 km) * max nachylenie 8% * średnie nachylenie - nieco ponad 4%
Sam podjazd jest łatwy, jedyny mankament to fatalny stan nawierzchni w czasie wspinania się na przełęcz. Na szczęście pas do zjazdu jest w lepszej kondycji.
Dziś poległem na drugim w sezonie podjeździe na Magurkę Wilkowicką. Ponad trzy tygodnie bez roweru jednak wpłynęło bardziej na kondycje niż myslałem wstępnie. No cóż, ręka też nie odzyskała pełnej sprawności jeszcze (nie wspominając o psychice po wypadku - dziś 2 albo 3 zdarzenia i ostre hamowanie, prewencyjnie). Ostatni km podprowadziłem rower na szczyt, słabo, ale lepsze to niż atak serca albo inna przygoda z finiszem na oiom :S 3km w terenie na szczycie Magurki - próba podjazdu na Czupel (933 m n.p.m.), najwyższy szczyt Beskidu Małego. Tylko do połowy drogi dojechaliśmy z tool'em, bo trochę było jednak za późno. Będzie inna okazja, będzie 2:1 dla webita ;)
Lekka przejażdżka, pierwsza po ponad 3-tygodniowej przerwie spowodowanej wypadkiem i złamaniem reki. W sumie to restart sezonu. Okazało się, że kondycja nie ta (a budowana całą wiosnę). Mam nadzieję, że się szybko odnowi. Póki co lewa ręka mocno asekurowana przez prawą. Teraz bio-odnowa ręki i zdobywanie dalszych km przede mną...