Jako że weekend znów odpadnie, we wtorek po pracy pojechałem po raz trzeci w tym roku wokół Jeziora Goczałkowickiego. Trasa przyjemna, raczej prosta z kilkoma pagórkami. Za to na koniec zawsze pod górę do Bielska.
Jechało się przednio. Żeby nie powiedzieć super. Kilka odcinków mierzyłem Garminem i tak: * między Jasienicą a Strumieniem (19km) - średnia 30,7 km/h * Strumień - Zapora w Goczałkowicach (18km) - 29,7 km/h
WOW! Finalnie średnia wyszła wczoraj 27,6 km/h.....
PS spostrzeżenie takie, jadąc wczoraj 36-37 km/h z kadencją 85 rpm nie czułem się za fajnie, wolę kadencje z przedziału 87-95 rpm ;)
Test nowego siodełka, kupionego przy okazji serwisowania roweru. W sobotę okazało się, że hak przerzutki był skrzywiony. Jakoś się skrzywił nie wiadomo kiedy (tak, Pawle, nie wiedziałem o tym, że się skrzywił :P)
W końcu wybrałem się na Żar. Pogoda w sam raz, chociaż szkoda, że mało słońca - ręce mogły by się bardziej opalić :P
Pierwszy podjazd - Przegibek - poszedł znów rekordowo! Znów urwane 20 sekund!!! Od mostku w Starconce - 13:18 min. Super, bo od Karczmy do strażnicy jechałem pedałując jedynie prawą nogą, strasznie mnie coś kuło w lewym kolanie, ale rozprostowanie nogi i można było jechać dalej. Mocno.
Na Żar od dolnej stacji kolejki na górę (do wypłaszczenia za górną stacją) jechałem 24:28. Trochę dziś dłużyła mi się ta droga, mimo że ustanowiłem nowy życiowy rekord. Stary czas był o prawie 2 min dłuższy (26:23). OMG!!! Przy okazji przypomniałem sobie jak miejscami wymagający jest podjazd (parę razy po kilkanaście % nachylenia...).
Pierwotnie chciałem jechać Targanice, Kocierz, Żar. Ale jakoś dzień się tak ułożył, że na rower wyszedłem po 14 (wolę z rana). Ruszając, myślałem o tym, żeby na Żar tylko pojechać, ale finalnie wybrałem Magurkę, na krórej chyba byłem dopiero drugi raz w tym roku (what a shame!).
No i na szczyt rekordowy czas podjazdu. Od mostku do końca asfaltu - 24:36, co jest lepszym czasem o 1:11. OMG! Teraz wiem czemu na podjeździe lało się ze mnie, jakbym stał pod prysznicem ;)
Z Magurki zjechałem do Wilkowic i Łodygowic. Po drodze sprawdziłem nogi - power był, to obrałem kurs na Tresną. Jakby nie było mocy to pewnie bym skończył na Orlim Gnieździe w Szczyrku, gdzie jeszcze AD 2012 mnie nie było...
Przegibek z Międzybrodzia - czasowo, znów, rekordowo. 26:10, czyli 4 sekundy lepiej niż końcem kwietnia. Od mostku, już nie tak pięknie - 12 sekund wolniej niż w sierpniu 2011.
Wyprawa super, chociaż króka (ostatnimy czasy jakoś mam smaki na same długie dystanse). W końcu góry, to mnie najbardziej cieszy.
PS piątek był bez roweru, ale poszedłem pobiegać wieczorem. 3.5km ze średnią predkością 12km/h (co mnie nie męczy) spowodowało takie zakwasy, że do dziś (poniedziałek) czuję w udach. Dobrze, że na rowerze inne mięśnie kręcą ;)
Jak mówią, jak sie nie ma o się lubi - to się lubi co się ma. Z braku czasu, tylko Przegibek. Rekordowy Przegibek.
Chciałem lekko pojechać, żeby się nie forsować przed niedzielą wyszło, jak wyszło. Od mostku w Straconce - 13:39, kolejne 21 sekund ubyło. Tym samym od Orlenu jechałem 23:49. O 77 sekund lepiej niż dotychczas...
Rano do pracy, a że było dodatkowe kilka min czasu, to pojechałem nieco okrężnie, 14 km wyszło z tego.
Po pracy do Jaworza Nałęża. Tam dojeżdżając do głównej drogi, zauażyłem kolarza z CCC (bo chyba nie ma maniaków, ktorzy kupują wszystko jednej drużyny - od skarpet, przez spodenki, koszulkę, rękawki, rękawiczki, kask i nawet czapkę pod kask...). Na starcie gość był przede mną jakieś 50-100m, ciężko mi ocenić. W każdym razie pomyślałem, że pojadę jego tempem. Ale po kilkudziesięciu metrach zauważyłem, że go dościgam... Więc redukcja biegu, kadencja 100 rpm i jedziemy ;) Na wypłaszczeniu pod koniec zaatakowałem i dystans 20m zmalał do 0. Siadłem mu na kole, a że puls był już ponad 180 (dawno tak nie zmusiłem serducha do pracy!) odpocząłem na kole jakies 200-300m. Później wyprzedzenie i końcówka pod górkę na czele (on z kolei siadł mi na kole)...
F**k yeah! To było to czego mi było potrzeba!
Nowy rekord do Nałęża - 6:02, poprawiłem się o 12 sekund. Tak to jest jak się jedzie z kimś, dodatkowa motywacja jest ;)
Później po pagórkach mocno interwałowo wróciłem przez Jasienicę, Międzyrzecze, Stare Bielsko do Aleksandrowic i Kamienicy. Kawałek po bruku - nie wiem jak kolarze mogą jechać Paris-Roubaix?! Przecież plomby z zębów wypadają na kostce ;)
Rankiem do pracy, a po pracy do Jasienicy, przez Rudzicę dojechałem do Chybia. A tam kończyli remont przejazdu kolejowego, ale udało się przjechać po nowiutkim asfalcie. Idealnie równo położony w stosunku do płyt betonowych między szynami. Majstersztyk!
Po 45 min od wyjazdu melduję się w Strumieniu. Tu, standardowo, pierwszy postój. Dosłownie minutka, zjeść batona i w drogę... pod wiatr... Całą drogę do Łąki przed Pszczyną jechałem otwartym terenem pod wiatr. Z Łąki przez pola, na skrót, co by nie pchać się do Pszczyny zajeżdżam do Goczałkowic na zaporę.
Tu dłuższy odpoczynek (5 min :D) i jazda do domu. Jechało się super. Po drodze dojechałem jakiś traktor i później go wyprzedziłem, to już druga taka akcja w ostatnim czasie. Poprzednio jakieś auto wyprzedziłem bo się ciągnęło 40km/h. Opony dają radę, przyśpieszenie na prostej do ponad 50km/h nie jest problemem!
Ach co to był za dzień... Rano auto do mechanika bo mieliśmy już WRC ;) Okazało się, że trzeba tłumik wymienić. Później żeby odebrać trzeba było się "urwać" z pracy i skoczyć po auto do Bystrej! Pozostało popracować do 18. w domu (bo ja uczciwie - nie obijam się i pracuję na to co zarabiam :). Wyszło do 18:30. Od razu z Oliwią na spacer poszliśmy. I zleciała kolejna godzinka...
Nie pozostało nic jak dokręcić godzinę na rowerze ;)
Pierwotnie chciałem się wybrać na Przegibek, ale zjazd w ciemnościach raczej nie jest mi do szczęścia potrzebny. Jeszcze normalny jestem ;) Pojechałem do Jaworza na moją ulubioną ostatnio ul. Zdrojową i 1500m podjazd z przewyższeniem 75m, gdzie miejscami mamy 8%. Zawsze to coś :)
PS serducho dalej na niskich obrotach, ale za to noga super podaje mimo kończącej się antybiotykoterapii!