Po trzech dniach ostrego chodzenia (zwiedzanie Trójmiasta) przyszedł czas "przestawić" nogi z powrotem na "kręcenie" ;)
Wybrałem dobrze mi znane trasy, jako że zebrałem się na rower dopiero przed 17.
Najpierw wypad do Jaworza Nałęże, który zaliczyłem także tydzień temu. Wracając - a jakże - nieopodal Zapory im. Ignacego Mościckiego, postanowiłem jeszcze podkręcić na podjazdach. Wybrałem się aż za zaporę, do miejsca gdzie kończy się jakikolwiek ślad starej, bardzo zniszczonej, drogi. Tak oto uzbierało się ponad 500 metrów przewyższenia, którego jakoś wcale nie czuć w nogach, a przyznać trzeba że pierwsze 5 km dziś jechało mi się bardzo ciężko...
Dziś ostatnia trasa w sierpniu. Po 75. płaskich "kaemach" dwa dni temu, postanowiłem pokręcić trochę pod górę. A że dzień coraz krótszy padło na Międzybrodzie Bialskie, czyli dwa podjazdy na Przełęcz Przegibek (663 m n.p.m.).
Podjazd od Bielska, dobrze mi znany, trochę zmienił obliczę. Zaczęto łatać dziury, o których ostatnio pisałem. Ale w sposób zabójczy dla rowerzystów. Drobne kamyki tak się poprzylepiały do opony, że musiałem dwa razy zatrzymywać i oczyszczać gumy. No ale w końcu będzie się lepiej jechało, jak tylko asfalt wyschnie ;)
Podjazd od Międzybrodzia, jakoś zawsze stanowił problem. Może dlatego, że zawsze tamtędy wracaliśmy z toolem z większych eskapad - Żar czy Hrobacza Łąka (w obu przypadkach wychodziła suma podjazdów ponad 1100 metrów).
Dziś jechało się rewelacyjnie (oba podjazdy po 30 minut). Chyba dopiero na koniec sezonu złapałem optymalną formę... Trochę późno, ale lepiej późno niż wcale ;)
Profil podjazdu na Przegibek od strony Bielska-Białej (skrzyżowanie ulic Żywieckiej i Górskiej):
Profil podjazdu na Przegibek od strony Międzybrodzia:
PS jak się okazuje, w sierpniu, zaliczyłem najwięcej wycieczek (11) i przejechałem najwięcej kilometrów (ponad 364)
PS2 przejechałem w tym sezonie już ponad 2 razy tyle niż rok wcześniej (648km)
Planowana od dawna pętla wokół Jeziora Goczałkowickiego... Udało się przejechać dopiero dziś, czyli prawie u schyłku sezonu (i to po pracy, gdy słońce zachodzi przed godziną 20.).
Trasę udało się przejechać w szybkim tempie. Najgorzej było wyjechać z Bielska-Białej (szczyt komunikacyjny tuż po 16.)... no ale jakoś poszło i po 3. godzinach kręcenia wróciłem do miejsca wyjazdu.
Trasa bardzo przyjemna, płaska, i o dziwo w około 3/4 z rewelacyjną (nową) nawierzchnią (stąd niemal cały czas prędkość w okolicach 30 km/h) ;)
I znów z planowanej wycieczki nici. Miał być dwudniowy wypad do Oświęcimia do rodziny, ale pogoda w sobotę w Bielsku-Białej nie napawała ani odrobiną optymizmu. Dużo chmur zrobiło swoje i postanowiłem (z bólem) spasować.
Oczywiście okazało się, że deszcz padał (a nawet lało), tyle ze po godzinie 21 :P
W niedziele od rana pogoda przepiękna, więc i ogromy żal z nieudanej eskapady. Po powrocie do Bielska postanowiłem jednak na szybko wyskoczyć i oto udało się (z lekkim ciśnieniem) wykręcić całkiem przyzwoite cyferki na trasie do Jaworza Nałęże. Nieco ponad 30 km z 361 metrów przewyższenia i ze średnią niemalże 25 km/h. Jestem zadowolony (także z nowej tylnej opony - IRC Mythos XC Slick 2.1). I pomyśleć, że chciałem kupić max 2.0 :D
Planowana od połowy sezonu trasa wokół zachodniej części Beskidu Małego znów nie doszła do skutku. Po przejechaniu nieco ponad 11km, złapałem gumę. Żeby nie było - sprzęt naprawczy miałem, ale zawiódł. Nie udało się zlepić opony. Więc w tym momencie szybko zdecydowałem, że koniec jazdy na dziś. Kolega tool wybrał się na (chyba jego ulubioną, odkąd mieszka w Bielsku - Magurkę Wilkowicką).
W domy, korzystając z wolnego czasu, wyczyściłem sobie rower. Teraz wygląda jak nowo złożony. To cieszy i hamuje złość wywołaną przez przebitą dętkę ;)
Podjazd na początku średnio wymagający. Za to ostatnie półtora km dość ciężkie. Nachylenie szosy w trakcie wspinaczki waha się pomiędzy 4% i 20%. Bosko!
PS Jak widać na wysokość 846 nie wjechaliśmy. Na kolejnym rozwidleniu drogi nie było już żadnego znaku, wiec zasugerowaliśmy się drogą asfaltową. Okazało się, że wylądowaliśmy kilkadziesiąt metrów poniżej celu, na końcu drogi asfaltowej.
Runda krótka (brak czasu): Bielsko-Biała - Mazańcowice - Międzyrzecza (najpierw Dolne, później Górne) - Bielsko-Biała (w tym przejazd przez Wapienice i Jaworze).
Trasa pagórkowata, z jednym podjazdem nieco ponad 7km (1-3%). Jeden krótki podjazd 10% (ok 500m) w Międzyrzeczu Górnym.
PS kolejna setka wpadła (już >1100 km w tym roku) i szanse na 1500 jak najbardziej realne ;)
Miało być rozjeżdżenie nóg po krótkiej, dwudniowej, przerwie a wyszła jedna wielka KASZANA (bez urazy dla smakoszy, do których z pewnością ja się NIE zaliczam).
Planowałem mały tour po pagórkach w okolicach Olszówki i Cygańskiego Lasu w Bielsku-Białej, ale czarne niebo zwiastowało rychłe oberwanie chmury. Postanowiłem nie igrać z pogodą (w tym roku 3:1 dla mnie w starciu z chmurami deszczowymi) i wrócić do domu. Po wjechaniu na osiedle dziwnym cudem niebo stało się błękitne... Niestety, ale motywacja w tym momencie ażeby wrócić na trasę była bliska zeru, zważywszy na chłodzący się w lodówce napój chmielowy :D
PS tytuł postu nawiązuje do pamiętnego artykułu z pewnego dziennika ;)
Wymyśliłem sobie, że po raz trzeci wjadę w tym sezonie na Przełęcz Salmopolską (934 m n.p.m.). Jest to, jak pisze Michał Książkiewicz - bardzo znany i ceniony przejazd, uważany niegdyś za trudny i wymagający podjazd szosowy.
Podjazd ten, mimo że bardzo wymagający, przypadł mi do gustu. Ma w sumie (ode mnie z domu) 25 km. Kilka pagórków po drodze, by od jedenastego kilometra cały czas piąć się w górę...
Dzisiejszy wypad był dodatkowo utrudniony przez żar lejący się z nieba. Temperatura w słońcu wynosiła ponad 42 stopnie! Dobrze, że na podjeździe nieco wiało, i nie ważne że od czoła.
Profil podjazdu od Buczkowic (gdzie na rondzie skręcamy do Szczyrku):