Czas wjazdu od końca ul. Sanatoryjnej do parkingowego (zawsze tak liczę) 22:16 - lepszy niż rok temu (23:38). Chociaż do rekordu trochę jeszcze zostało... Rekord z 2011 roku to czas 20:59. Ciężko będzie chyba pobić (przynajmniej jadąc samemu) ;)
k4r3l musimy razem pocisnąć mocno, jak pojedziemy razem ;)
Plany były inne. Od piątku, z Kubą, planowaliśmy Salmopol, Równicę, Kubalonkę i Salmopol z powrotem. Niestety prognozy były do bani więc plany przełożone na inny weekend.
Później była okazja na szosowanie o 6 rano, jak co niedzielę. Wstałem o 5. Popatrzyłem przez okno i dałem znać Pawłowi, że odpuszczam. Byłem święcie przekonany, że deszcz zacznie lać w przeciągu kolejnych 15 min.
Wstałem po 7. Patrze przez okno sucho. Ale byłem zły! No cóż, była okazja, niewykorzystana. Trudno.
Po 9, żona mówi "idź na ten rower", a że żony trzeba słuchać* to nie pozostało nic innego jak się przebrać i w końcu zawieźć dupe na Salmopol. Jechało się super, chociaż od centrum Szczyrku coraz mocniej bolało mnie lewe kolano. Przed szczytem, gdzieś ten ból znikł...
Na górze krótki postój. I w drogę powrotną.... przez Orle Gniazdo. Chciałem sprawdzić jak noga i rower wytrzymają te nachylenie. A nachylenie jest konkretne, nie schodzi poniżej 13%. W większości w okolicach 15%, maks 18%. Kadencja 40 rpm, prędkość poniżej 10 km/h (dochodząca do 6 km/h). To wszystko przez 1.1 km...
Ufff, udało się. Tyle, że na górze bylem cały mokry - łącznie z rękawiczkami. Jakby spod prysznica wyciągnięty. Masakra parno dziś było ;)
Podjazd na Salmopol (na 80% przez kolano) - 19:40 (nowy "personal best"). Orle od Biłej - 7:24.
Wracając postanowiliśmy któregoś dnia zdobyć je z drugiej strony. Jesienią Kuba rzucił, że przy okazji można by objechać Babią Górę. Ja dodałem, że skoro będziemy tak blisko, to może zahaczymy o Zakopane. Ot i tak zrodził się plan na wyprawę życia (jak na razie) ;)
Start z Bielska o 6:00 nie był problemem, od miesiąca co niedzielę o tej godzinie kręcimy szosowo m.in. z Pawłem.
Główna zbiórka zarządzona była w Żywcu o 7:00. Dojechaliśmy z Bielska szybko DK69 - 40 min i średnia ponad 29km/h :)
Po 7 ruszamy w dużej grupie do Korbielowa. Po nieco ponad godzinie jazdy przekraczamy granicę. Cel Namiestowo i dalej do Chochołowa. Po drodze z Kubą i Sebastianem, który jedzie nieco wolniej, ale mając za cel przejechanie 500km tego dnia(!) zostajemy nieco w tyle. Okazuje się, że reszta pojechała przez most w Namiestowie, a my prosto. Dopiero na końcu zbiornika(jeziora?) okazuje się, że nieco się rozjechaliśmy. Szybko wracamy, ale ekipa nie czeka na nas, Paweł ciśnie do przodu, co powoduje rwanie peletonu...
W końcu się spotykamy i ruszamy razem, ale nie na krótko. Znów tempo za szybkie dla niektórych. Zabieram się z pierwszą grupą, ale na hopkach przed Chochołowem odpadam (nienawidzę hopek, najgorsze co może być!). Do Polski wjeżdżam sam. Nie wiem jak daleko za i jak daleko przed grupami. Telefon nie może wyszukać sieci, słowacka coś nie łączy. Lipa. Ale niebawem zza górki wyskakują Kuba (k4r3l) i spółka. Z nimi kontynuuję jazdę. W Chochołowie przy sklepie robimy nieco dłuższy postój. Uzupełniamy picie, jemy słodkości, podziwiamy owieczki i dalej zasuwamy do Zakopanego.
W Zakopanem pod Krupówkami jemy obiad. Jak się okazało, nie siadł memu żołądkowi za dobrze. Albo kapusta kiszona + cola + upał to zły pomysł, albo obiad był kategorii C. Po obiedzie ruszamy w stronę Hali Szymoszkowej i tam wyjeżdżamy na Gubałówkę. Podjazd katorga! Upał, słońce świeci na max, pot się leje a my jedziemy 16% przez ponad 1 km. Mało się nie przegrzałem, bo już miałem gęsią skórkę na rękach... Na Gubałówce masakra, makabra, szok. Ludzi tyle co na krakowskim rynku x10 chyba. Ot "byłem w górach" ;)
Następnym celem wyprawy jest Ząb, na szczęście tylko zjeżdżamy. Jest bardzo stromo, ale Kuba (jakubiszon) ostrzega przed ostatnim zakrętem. Zatem jadę bardzo wyczulony. Na końcu stawki. I tak nie lubię szybko zasuwać na zjazdach ;)
Po zjedzie peleton ewidentnie się rwie. Jako że trójka z Bielska pojechała z przodu, postanawiam ich gonić, żeby nie zostać samotnym Bielszczaninem w drugiej grupie. Głupio to wyszło, ale musiałem tak zrobić :/
Jakoś docieramy do Czarnego Dunajca. To w tych okolicach zaczynam odczuwać obiadowy problem. Mam wzdęcie jakieś takie wielkie, że wyglądam jak kobieta w 6 m-cu ciąży ;) Jedzie się okropnie ciężko...
W Jabłonce wpada 200km. Lekki kryzys psychiczny, spowodowany niestrawnością, trwa może ze 2km. Dalej jakoś jadę.
Krowiarki pokonujemy względnie lekko, podjazd jak od Zawoi - nie robi wrażenia. No może poza tym, że najazd długi...
W Zawoi robimy przerwę w sklepie i później na stacji benzynowej w celu skorzystania wc ;) (niestety problemy rozwiązane połowicznie i dopiero krople w domu pomogły).
Przysłop ciągnie się strasznie. Nie jest ciężki to podjazd, ale dziurawa droga robi swoje. Na szczęście 1,5 km jakoś pokonujemy i później mamy już niemal z górki. Postanawiamy jechać przez Ślemien, ale Piasek po raz kolejny tak ciśnie, że mija znak :P Tym samym jedziemy całą drogę do Żywca DW946.
Stamtąd do Tresnej i Międzybrodzia. Przegibek to masochistyczna wisienka na torcie. 16:38 mówi samo za siebie. Na oparach jadę, bo co wypiję/zjem to mi niedobrze. Na szczęście pozostaje już doskonale znany mi zjazd do Straconki i ostatnie 10km pokonuję już z myślą o gorącej kąpieli ;)
Ogólnie wypad SUPER. Niesamowity. Epicki.
Dzięki chłopaki! Mam nadzieję, że niebawem znów będzie dane nam razem pokręcić.
Kolejna super szosowa niedziela w super towarzystwie :-)
Trasa: Przegibek, Kocierz, Targanice, Przegibek
Czasy: # Przegibek 13:24 # Kocierz 14:36 (od tabliczki Kocierz do ośrodka) # Przegibek 13:09
PS w Targanicach licznik Garmin zanotował moment z 26% nachyleniem, prędkość 3km, rowerz trzeszczał jak stara łajba na szotormie 12 w skali Beauforta :D
Nie mogą być dwa wyjazdy best ever, więc ten tylko almost best ever ;)
Kolejny super, extra, rewelacyjny, wymarzony wypad szosowy. Ekipa z niedzielnych poranków jest niesamowita. Będę z nimi kręcił tak często, jak się będzie dało. Jedyny minus to wstawanie po 5., żeby o 6. być na miejscu zbiórki. Ale późniejsze godziny wynagradzają brak snu :)
Super pomysł mieli chłopaki. Wyjazd o 6, tak żeby po 10 być w domach i spędzić resztę dnia z rodzinami. To jest coś co mi najbardziej pasuje, nie rozumie jak można zaniedbywać najważniejsze osoby myśląc tylko o swoim "hobby".
Wyjazd w składzie Paweł, Tomek, Józek, (zapomniałem imienia) i ja. Jechało się wybornie.
Józek (lat chyba ponad 50) i kolega "bez imienia" to, można rzecz, "PROsi", jak idą pod górę to jak Contador i Froome :) Ja dziś na podjazdach byłem trzeci ze spoooooorą stratą do dwójki, ale nie wielką przewagą nad pozostałymi towarzyszami. Trzeba kręcić mocno i więcej, żeby dwaj Amigo tak nie uciekali :)
HR * zone 1 - 46km * zone 2 - 32km * zone 3 - 11km * zone 4 - 13km * zone 5 - 1km
Best ever, bo dużo podjazdów (pagórków) - 4 miały po 16% nachylenia na kilkudziesięciu-kilkuset metrach! Do tego super widoki i boczne drogi, czyli mały ruch.
Jedyny minus to wyjazd o 6. rano, trzeba było wstać po 5. Organizm nie przystosowany i się męczył do ok 8 rano. Po tym czasie wszedł na właściwe obroty ;)
Ostatecznie okazało się, że średnią wykręciliśmy 26,3 km/h. Co jest niezłym wynikiem :-)
Na wycieczkę zaprosił Paweł, a pojechał z nami (pan) Józek. Gość chyba grubo po 50. a pod górę szedł jak Alberto :o