Dużo by pisać o planach na ten wyjazd. W skrócie: wybieramy się z Kubą na Równica Uphill 2013. Jako że, Kuba jeszcze szosą nie był na tym szczycie, planowaliśmy wspólny wyjazd od kilku tygodni. Temat zarzuciliśmy Darkowi, z którym rok temu byliśmy na Krowiarkach - trzeba utrzymywać znajomości, a co!
Po zeszłotygodniowym Krakowie, napisałem Kubie "Równica calling!" Okazało się, że szybciej to zrealizowaliśmy niż nam się, chyba, śniło. Darek w środku tygodnia rzucił temat, że możemy jechać w niedzielę.
K4r3l & Daro908 w drodze na Salmopol
© webit
Problemem była pogoda.Pod koniec tygodnia, jak wiemy, pogoda się zchrzaniła strasznie. Na szczęście w niedzielę miało być ładnie od świtu.
W związku z tym, Kuba odpuścił mtb i postanowił pokręcić szosowo. Z racji dalekiego dojazdu kompana - przenieśliśmy start z 6:30 z Buczkowic na 7:30.
Mimo zmiany, obawy o dobre warunki atmosferyczne cały czas nie dawały nam spokoju. Niby prognoza mówiła bez deszczu, ale chmury były takie, jakby zaraz miało lunąć.
Udało się.Szczyrk i Salmopol przejechaliśmy gadając. Zjazd do Wisły i już był większy ruch, więc trzeba było jechać sznurkiem.
U stóp Równicy, potwierdziliśmy miejsce startu, a następnie ruszyliśmy cały odcinek planowanego Uphillu. Cała trójka jest raczej zainteresowana startem, przynajmniej Kuba i ja na 100%, Darek chyba też pojedzie ;)
O dziwo dziś jechało mi się jakby z luką pamięci. Nigdy jeszcze ten pojazd nie minął mi tak szybko. Tempo mocne, ale Kuba okazał się nie do złapania. Na szczycie, przy Schronisku, strzelam że miałem stratę minuta/półtorej. Po prostu nie szło kolego dziś dogonić... (czasu niestety nie liczyłem dziś, ale było coś około 20 min -
a mógłby być rekord, bo najlepszy zmierzony czas mam 20:59 ;().
Na szczycie mała przerwa bufetowa i jedziemy z powrotem. Szybko, bo znów się chmurzy. Ale już na wlocie do Wisły świeci słońce i jest tak ciepło, że robimy postój na rozbieranie nogawek/rękawek. Ot, pogoda zmienną w górach jest.
Mega mocny powrotny Salmopol. Przycisnęliśmy z Kubą mocno od zatoczki. Na szczycie byliśmy ja 21:05, Kuba kilka-kilkanaście sekund za mną. Cały podjazd jechaliśmy mocno. Sprawdziłem w Garminie w Training Center i
wykres jest niesamowity.
Efektem jest urwanie 4:48 (tak! 4 minuty 48 sekund!!!) z poprzedniego mojego najlepszego czasu. Nowy rekord:
21:05. Masakra normalnie. Masakra :-)